Disney+: plus dla Disneya, ale nie End Game dla konkurencji
Po konferencji przedstawiającej szczegóły Disney+ akcje spółki na giełdzie w Nowym Jorku skoczyły 12 proc. Wspomniany Netflix został przeceniony o 5 proc., gdyż powstanie nowej, silnej konkurencji zostało wstępnie uznane jako drenaż subskrybentów innych platform.
Rynek zna mocne strony Disneya i ich nierozerwalność z popkulturą, na której generowane są miliony. Wymieniając największe i najbardziej kasowe hity ostatnich lat nie sposób nie wymienić dzieł ze stajni Disneya. Mało kto nie kojarzy Rycerzy Jedi, Iron Mana, Krainy Lodu czy serii Auta. Do tego dochodzą jeszcze materiały National Geographic. Disney planuje zebrać to wszystko w jednym miejscu, oferować w najwyższej jakości, ale też tworzyć nowe historie dziejące się w znanych widzom „światach”.
Na pierwszy rzut oka na tej decyzji traci cała konkurencja, która dotychczas oferowała filmy i seriale należące do Disneya lub tworzyła własne materiały w oparciu o wykupione licencje (np. netflixowy Daredevil). Jeśli wśród nas jest ktoś, kto lubi walki na miecze świetlne, komiksowych superbohaterów lub po prostu ma dzieci, nie będzie mógł odrzucić pomysłu wykupienia abonamentu w Disney+. I nie mówimy tutaj tylko o ponownym obejrzeniu starych tytułów. Disney już zapowiedział przedstawienie w pierwszym roku funkcjonowania co najmniej 25 nowych seriali i 10 nowych, ekskluzywnych dla swojego serwisu filmów. Dodatkową zachętą ma być informacja, że np. wydarzenia seriali umieszonych w Uniwersum Marvela będą miały wpływ na fabułę kinowych produkcji. Dla prawdziwych fanów subskrypcja w Disney+ będzie obowiązkowa.
Czy baśniowy sen Disneya jest koszmarem Netflixa, Amazon Prime Video, czy HBO:GO? Nie. Disney+ nie będzie oferował wszystkiego i nie może być substytutem dla innych serwisów. Zaleta Disneya jest jednocześnie jego wadą w kontekście szerokiego pozyskiwania widzów – nie każdy szuka treści przyjaznych do oglądania w rodzinnym gronie. Disney+ będzie serwisem dodatkowym, a jedocześnie niezbędnym dla każdego, kto chce być aktywnym konsumentem popkultury. Disney ma ambitne, ale realne plany pozyskania 60-90 milionów abonentów w ciągu pięciu lat. Nie oznacza to jednak takiego samego ubytku dla subskrypcji innych serwisów. Dla koneserów kina i fanów seriali staje się normą posiadanie dostępu do więcej niż jednego serwisu. Nowa platforma może zmusić klientów do przeanalizowania, czy rzeczywiście aktywnie korzystają ze wszystkich swoich subskrypcji i czy nie rozsądnym byłoby z którejś nie zrezygnować albo zastąpić inną. Jednak ten proces dzieje się niezależnie, czy na rynek wchodzi nowy gracz, czy nie. Refleksja ta dobitnie została zobrazowana na giełdzie w Nowym Jorku: w dwa tygodnie po prezentacji Disney+ cena akcji Netflixa spadki o 5 proc. zamieniła we wzrost o 4 proc.
Ale czy w takim razie przegranymi musimy być my, widzowie, bo za oglądanie tego samego przyjdzie nam płacić o jeden abonament więcej? Niekoniecznie. Walka serwisów o klienta oznacza pójście w ekskluzywność i treści powiązane z własnymi tytułami. To więcej filmów i seriali oraz zaangażowanie większych pieniędzy w produkcję oryginalną, zamiast wykup obcych licencji. Przy ryczałtowym źródle dochodu właściciele serwisów mogą podjąć się większego ryzyka w wyborze projektów do zrealizowania. Jako widzowie nie będziemy skazani tylko na bezpieczne decyzje wytwórni - pochłaniające setki milionów produkcje z jednego uniwersum. Może powstać więcej ciekawych, kontrowersyjnych filmów i seriali, które w starym porządku nie miały szans na zaistnienie. Z punktu widzenia widza za koszt jednej dodatkowej subskrypcji zyskujemy wielokrotnie więcej.
Przyszły sukces Disney+ nie może być mierzony tylko tym, że zamykając swoje treści na dedykowanej platformie streamingowej uzależnia chętnych widzów do płacenia kolejnego abonamentu. Współczesny widz wiążąc się z serwisem zawiera układ, w którym oczekuje równie dobrego, jeśli nie lepszego materiału w przyszłości, w trybie ciągłym. Serwisy musza się z tego układu wywiązywać. Tworzenie świeżych, oryginalnych treści medialnych przestało być poboczną funkcją serwisu, a jest jego nieoderwalną częścią, często stanowiącą o sile platformy. Wystarczy wspomnieć o sukcesie Romy Netflixa na ostatnich Oscarach, czy szał związany z Grą o Tron od HBO. Platformy streamingowe są gałęzią przemysłu medialnego, który kusi największe spółki giełdowe szukające kierunków dla nowych inwestycji. W USA Amazon ma swój serwis Prime Video, a Apple szykuje Apple TV+. Ten kierunek rozwoju ma ogromny potencjał, o czym wiedzą największe spółki na Wall Street, a na czym coraz częściej mogą korzystać inwestorzy kupujący akcje tych spółek.
Konrad Białas, Główny Ekonomista w Domu Maklerskim TMS Brokers